O wpływie pandemii na zdrowie psychiczne, edukację oraz rozwój dzieci i młodzieży – rozmowa z dr Aleksandrą Piotrowską, psychologiem i pedagogiem z Uniwersytetu Warszawskiego.
Anna Janicka: Co pandemia zrobiła dzieciom?
Aleksandra Piotrowska: Odebrała im kawałek życia, normalnych doświadczeń, które powinny stać się ich udziałem. Im młodsze dziecko, tym bardziej to widać.
A.J.: O co zubożone zostały najmłodsze dzieci, o co starsze?
A.P.: Mówiąc o dzieciach z pierwszych klas szkoły podstawowej, ale i o starszych – zubożone zostały o miesiące, a może nawet lata życia w grupie rówieśniczej. A to jest środowisko, w którym zbiera się najbogatszy i najbardziej różnorodny zestaw doświadczeń. Wiadomo, że nasz rozwój przebiega zgodnie z tym, czego doświadczamy. Ważne jest to, aby dziecko uczyło się, co to znaczy być w grupie, radzić sobie w tej grupie, doprowadzić do tego, aby owa grupa zrobiła to, na czym mnie zależy, ale w innych sytuacjach – podporządkować się i zrobić to, czego ode mnie oczekuje grupa. Obecność rówieśników to również okazja do przeżywania najrozmaitszych emocji – zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. A ile informacji dziecko uzyskuje od rówieśników! To wszystko potrzebne jest do rozwoju dziecka. Dorosłym najłatwiej jest załatwić kwestię deficytu w sferze poznawczej, intelektualnej dziecka. Natomiast sfera emocji i kontaktów wymaga obecności rówieśników. To ważne dla dzieci w każdym wieku. 17-latek jest w okresie, w którym niezwykle wyrywa się do kontaktów z kolegami. Tyle że ten rok czy 10 miesięcy braku doświadczeń jest odnoszonych do ostatnich siedemnastu lat życia. Zdążył wcześniej zgromadzić zasób doświadczeń społecznych, już chociaż wie, za czy ma tęsknić i jak te sytuacje powinny wyglądać normalnie. Natomiast z punktu widzenia 7-latka tak długa absencja w środowisku rówieśników jest już dużo bardziej ważąca na tym, jak dziecko odbiera, interpretuje, przeżywa świat.
A.J.: Dla młodszych dzieci okres pandemii to prawdziwa wyrwa w rozwoju społecznym?
A.P.: Wyrwa. Boję się, że trudno będzie nadrobić te braki. Chociaż dzieci już nieraz potrafiły nas zaskoczyć swoją siłą i zdolnością do regeneracji.
A.J.: Czego pani w przypadku tych najmłodszych dzieci boi się pani najbardziej? Jakie one będą po izolacji?
A.P.: Obawiam się tego, że będą uważały, iż normalną rzeczą jest to, że człowiek bierze do ręki laptop, tablet lub smartfon, a ich ekraniki wystarczą do zagospodarowania życia. Proszę też pamiętać, że dzieci przeżyły wiele miesięcy bez większej aktywności fizycznej na zewnątrz. A przecież powinny chociażby biegać między blokami czy domkami, grać w piłkę czy jeździć rowerem. Trudno wskazać taką sferę rozwoju dzieci, w której pandemia nie doprowadziłaby do zrujnowania czegoś.
A.J.: Pani już się spotyka z dziećmi, u których widać konsekwencje „zamknięcia”?
A.P.: Tak, bardzo wyraźnie wzrosła liczba dzieci wykazujących obniżenie nastroju i gotowość do reagowania lękiem na różnie wydarzenia w świecie zewnętrznym. Przecież nie wierzę w to, że właśnie teraz doszły do głosu jakiekolwiek genetyczne czynniki, które za to odpowiadają. To musi być wpływ środowiska. Nie bardzo potrafimy diagnozować stany lękowe i depresje
u małych dzieci. Stosunkowo rzadko się to dzieje. Ale wnioskując z tego, co się dzieje wśród nastolatków, to już mamy problem.
A.J.: Z nastolatkiem łatwiej, ale co mogą zrobić rodzice dzieci młodszych? Jak wyłapać symptomy depresji?
A.P.: Jako rodzice mamy zawsze okazję do tego, czego pozbawiony jest psycholog lub psychiatra: do bacznej obserwacji dziecka w naturalnych sytuacjach. Dziecko w gabinecie terapeuty nie będzie zachowywało się tak jak w swoim naturalnym środowisku. I tu jest rola rodzica: może zauważyć zmianę zachowania. Porzucenie aktywności, które dziecko dotąd bardzo lubiło. Mówię o aktywnościach, które są dozwolone w czasie lockdownu. Jeśli dziecko dotąd lubiło porządkować kolekcję swoich resoraczków, układać klocki lego czy, w zależności od upodobań, przebierać lalki – a teraz te zajęcia przestają być na tyle atrakcyjne, by dziecko podjęło jakiekolwiek działania w ich kierunku. Jeśli pojawia się bezruch, bierność, brak inicjatywy u dziecka, które dotąd było bardzo ruchliwe – bo pamiętajmy, że zdrowe dzieci często bardzo różnią się typowym dla siebie stopniem pobudzenia – to tę zmianę zobaczy bacznie obserwujący i znający dziecko rodzic. Tego nie ma szansy zauważyć psychiatra czy psycholog w gabinecie. Zwłaszcza w trakcie jednej wizyty.
A.J.: A tego oczekują rodzice szukający pomocy?
A.P.: Rodzice mają często absurdalne oczekiwania wobec wizyty u psychoterapeuty. Wydaje im się, że wyjdzie z niej „naprawione” dziecko. Albo całkowicie uregulowany nastolatek, który będzie funkcjonował tak, jak rodzice sobie tego życzą. A prawda jest taka, że największe możliwości zaobserwowania, że w dziecku zachodzi niepokojąca zmiana, ma rodzic.
A.J.: Ciągła obecność rodziców z dziećmi, podczas gdy wcześniej dorośli szli do pracy, dzieci do szkoły i na inne zajęcia, a rodzina spotykała się dopiero wieczorem – jakie to ma konsekwencje dla rodzin?
A.P.: Wielu rodziców od miesięcy jest w domu tak jak i dziecko, i pracuje w domu. Brakuje im wychodzenia, zmiany, kontaktów. I mają po kokardę godzenia ról rodziców, nauczycieli, pomocników w nauce, nadzorców nauki ze swoim życiem zawodowym. Dodajmy do tego, że większość polskich rodzin nie mieszka w willach, w których przypadają dziesiątki metrów na jednego domownika i można się od innych odizolować. To naprawdę rodzi trudną sytuację. Wiele mówi się w ostatnich miesiącach o dzieciach, zapominając o dorosłych. Niewystarczająca liczba pokoi, komputerów, żeby każdy mógł zająć się swoimi sprawami, nie przeszkadzając innym – ten problem dotyczy wielu rodzin. Dorośli są więc niezwykle przeciążeni, stąd więcej awantur w rodzinach.
A.J.: Awantur o?
A.P.: Pamiętajmy o tym, że bycie całej rodziny razem to dotąd były jakieś 3,4 godziny dziennie, późnym popołudniem i wieczorem. A dziś to 24 godziny, 7 dni w tygodniu. Jest więc więcej okazji, aby odczuwać wzajemną irytację, zdenerwowanie. Dzieci mogą odczuwać żal do rodziców, że nie zapewniają im odpowiedniej ilości atrakcji, nie bronią ich przed tym, czego oczekuje od nich szkoła. Rodzice mają żal do dzieci o to, że nie rozumieją wyjątkowości sytuacji, na przykład tego, że tata czy mama mają właśnie pilny „call”, podczas którego w domu musi być idealna cisza. A tu ciszy nie ma. O wzajemny żal i pretensje jest tu naprawdę łatwo. Tak samo jak o wzrost liczby agresywnych zachowań wobec dzieci, kiedy dorosły jest przemęczony, kiedy boi się o swoją pracę. Wybuch emocjonalny bywa wówczas najprostszym i najłatwiejszym sposobem na rozładowanie napięcia.
A.J.: Wracając do najmłodszych dzieci, u których izolacja spowodowała sporą przerwę w naturalnym w rozwoju. Z tego powodu to dobrze, że już wróciły do szkół?
A.P.: Z tego powodu tak.
A.J.: A dlaczego nauczanie zdalne było dla nich tak trudne? Przecież sprawnie poruszają się po sieci. Wiek tzw. inicjacji internetowej jest niski.
A.P.: Dziecko 6, 7-letnie potrafi korzystać z internetu w zakresie, w jakim jest nim zainteresowane: wyszukać sobie bajkę, zagrać w grę. To są dwa główne powody korzystania przez dzieci z internetu. Już nawet czterolatek, który nie umie czytać ani pisać, potrafi powiedzieć dorosłemu, jaką stronę ma mu otworzyć, żeby poszukać bajeczek. Ale to nie znaczy, że małe dzieci, te wczesnoszkolne, potrafią w pełni sprawnie korzystać z cyberprzestrzeni. Więcej – są nawet badania, z których wynika, że nastolatki, o których mówimy, że „urodziły się z komputerem w rękach”, wcale nie są tak biegłe komputerowo, jak mogłoby się wydawać. Jest stosunkowo niewielka liczba umiejętności, którymi posługują się na co dzień.
A.J.: To dlatego również i młodzieży tak trudno jest uczyć się zdalnie?
A.P.: Myślę, że w tym przypadku nie tu leży główna przyczyna. Główna przyczyna jest taka, że brakuje kontaktu z żywym człowiekiem. A to są nieporównywalne sytuacje: gdy nauczyciel przemawia przez kamerkę i gdy chodzi między dziećmi, trwa wymiana spojrzeń, każda mina jest obserwowana, obok dziecka siedzą inne dzieci. Uruchamiają się procesy synergii, grupowego uczenia się, młodzi ludzie wpływają na siebie nawzajem. Wydaje mi się więc, że w pierwszej kolejności można by mówić o całkowicie innych warunkach motywacyjnych. Żeby człowiek podejmował jakiekolwiek czynności poza prostymi odruchami wykonywanymi mimowolnie, musi się pojawić motywacja. Motywacja do słuchania, skoncentrowania uwagi na tym, co mówi nauczyciel lub na tym, co uczniowie, kierowani przez nauczyciela, mają teraz robić czy mówić. Natomiast w takich warunkach, kiedy siedzę sobie w domu, po lewej stronie mam psa, którego drapię za uchem, prawą kończę owsiankę, która została mi ze śniadania, to oczywiście wyłączam sobie kamerkę, żeby nie było podglądu. Wiele dzieci niemal nigdy nie włącza kamerki twierdząc, że nie ma takiej możliwości, co często nie jest prawdą. To są warunki niesprzyjające mobilizacji, pojawieniu się wystarczającego pobudzenia, które mogłoby przekuć się w motywację. Jeśli możemy pozwolić sobie na luz, rozkoszne barłożenie się na kanapie, jednocześnie mając odnotowaną obecność na zajęciach w szkole, to wiele osób z tego korzysta. Od człowieka, który ma kilka, kilkanaście lat, trudno oczekiwać, że nagle sam z siebie poczuje głęboką chęć przyswajania wiedzy w każdej minucie trwania zajęć. To tak nie działa. W szkole nauczyciel ma mnóstwo możliwości i narzędzi, aby wzbudzić i podtrzymać motywację. Przy nauce zdalnej jest to znacznie trudniejsze. Ale mało się mówi o jeszcze jednej grupie dzieci szczególnie cierpiących przez pandemię.
A.J.: Jakiej?
A.P.: Często umyka fakt, że jest wcale niemała grupa dzieci, o których mówimy: dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych. Proszę wyobrazić sobie dziecko z autyzmem, którego rodzice i wychowawcy pracowali przez kilka lat, żeby wyrobić podstawowe nawyki umożliwiające mu funkcjonowanie przez parę godzin bez rodziców. To wszystko wzięło w łeb. Dzieci z różną głębokością upośledzenia umysłowego – w odniesieniu do nich nauka zdalna w ogóle nie wchodzi w rachubę. Od dziesięciu miesięcy mamy więc sporą grupę dzieci nierealizujących obowiązku szkolnego. Nikt tego nie liczy, nie zbiera. Nawet najbardziej zaangażowani nauczyciele nie są w stanie uporać się z tym problemem bez odpowiednich rozwiązań w skali krajowej.
A.J.: To dzieci, u których wyrwa w rozwoju spowodowana przez zamknięcie szkół jest największa.
A.P.: Ogromna. Rodzice sygnalizują, że w ciągu ostatnich 10 miesięcy ich dzieci niesamowicie się uwsteczniły, cofnęły w rozwoju, bo nie dostają tego, co do tego rozwoju jest niezbędne. Nawet pełen najlepszej woli i chęci rodzic, jeśli nie jest specjalistą pedagogiki specjalnej, nie jest w stanie dać dziecku tego, co mogą dać mu specjaliści. Może dać miłość, czułość, i chwała mu za to, ale dziecko potrzebuje do rozwoju czegoś jeszcze. Powrót tych dzieci do szkół, ośrodków, będzie nieprawdopodobnym wyzwaniem dla pedagogów, niemalże pracą od podstaw. Dzieci, u których pojawiły się podstawowe umiejętności szkolne, dziesięć miesięcy temu z dumą odczytywały pierwsze słowa, dziś nie pamiętają podstawowych liter. O tych dzieciach niewiele mówimy, pomijamy je, chowamy gdzieś po kątach, a przecież to też są nasze dzieci. Tu trzeba bić na alarm.
A.J.: Są jednak dzieci, którym nauka zdalna wyszła na dobre?
A.P.: Oczywiście są i takie, które sobie to bardzo chwalą. Wreszcie nie czują presji rówieśników obok. Jednym obecność rówieśników daje radość, a dla innych jest źródłem napięcia, niepokoju. Dla dzieci, które są ofiarami mobbingu ze strony rówieśników, zerwanie fizycznego kontaktu z nimi oznacza jedno źródło napięć mniej.
A.J.: Poza tymi dziećmi, dla których pandemia i zamknięcie szkół jest uwolnieniem od problemów z rówieśnikami, czy są i takie, którym obecna sytuacja w inny sposób wychodzi na dobre?
A.P.: W wielu rodzinach w minionych miesiącach dzieci i rodzice zaczęli wreszcie nawzajem się poznawać. To może brzmieć idiotycznie, jeśli dziecko ma 10, 12 lat, a ja mówię o okazji do poznawania się, ale w naszych rodzinach na co dzień często dominuje mocno zadaniowy tryb funkcjonowania. Wydawanie poleceń czy próśb – to zależy od modelu kierowania dziećmi – a potem sprawdzanie, czy zostały one wykonane. „Plecak spakowany?”, „Tu sprzątnięte?”, „Tam umyte?”. W porządku, możemy iść dalej. A teraz przebywanie ze sobą non stop otwiera, chyba częściej dorosłym, oczy. Na to, że moje dzieci są właśnie takie, mają określone sposoby reagowania. To jest także plus obecnej trudnej sytuacji. Dobrze przecież, żeby najbliższe, kochające się osoby, znały się. Obserwuję też, że w wielu rodzinach bardzo rozkwitła samodzielność dzieci.
A.J.: Jak to się stało?
A.P.: Ze względu na obciążenia rodziców rozmaitymi sprawami dzieci po raz pierwszy wychodzą same z domu, gdy potrzeba, aby gdzieś dotarły, coś komuś przekazały, zrobiły podstawowe zakupy. Proszę pamiętać, że dorośli też chorują, niekoniecznie na Covid-19, inne choroby przecież nie zniknęły. Czasem nie mogą z różnych powodów wyjść. Znam przypadek, że
9-latek bardzo przytomnie robi zakupy, bo zdarzyła się taka potrzeba. Jesienią zauważyłam dzieci, które zaczęły właśnie same chodzić do szkoły i z niej wracać. Okazało się, że nie zawsze można mieć dzieci cały czas pod kuratelą.