Poszukać pomocy specjalisty warto zanim nasz lęk wymknie się spod kontroli. Zwlekanie z wizytą u lekarza może spowodować, że lęk będzie trudno okiełznać. Kiedy warto iść do psychiatry i o czym z nim rozmawiać? – z prof. Jakubem Kaźmierskim, psychiatrą z Uniwersytetu Medycznego z Łodzi i Centrum Psychiatrii i Psychoterapii Med_Art, rozmawia Krystyna Romanowska.
Krystyna Romanowska: Jak rozpoznać, że lęk, który nas ogarnia, wymaga konsultacji lekarza?
Jakub Kaźmierski: Spróbujmy najpierw odróżnić lęk od strachu, bo często korzystamy zamiennie z tych określeń, a znaczą one coś zupełnie innego. Strach jest racjonalny, odruchowy. Lęk – może pojawić się w sytuacjach, w których wcale nie musimy się niczego obawiać. Strach czujemy w reakcji na bezpośrednie zagrożenie, widząc np. zbliżającego się napastnika, kiedy podejmujemy decyzję: walka czy ucieczka. Lęk odczuwamy „na wyrost”, przed sytuacjami, które mogą się wydarzyć, a które czasami w ogóle nie zaistnieją. Lęk bywa bardziej wyobrażeniowy niż osadzony w realiach. Towarzyszy każdemu z nas i jest to naturalne, bo gdyby tak się nie działo, nie bylibyśmy w stanie modyfikować naszych zachowań, przewidywać konsekwencji naszych działań i unikać takich, które mogą być dla nas szkodliwe. Są jednak momenty, chwile, w których pojawia się lęk i powinien jednak zostać zdiagnozowany. Kiedy tak się dzieje? Jeżeli lęk pojawia się w kontekście wydarzeń, które są neutralne i przyjemne – spotkanie z przyjaciółmi, wyjście na zakupy do hipermarketu, podróż samochodem. Jeżeli jest nadmiarowy, np. czujemy lęk przed nowym projektem, który wcale nie jest specjalnie wymagający i nie różni się od tego, co wcześniej robiliśmy – a jednak występują problemy ze snem, niepokój. Z medycznego punktu widzenia, jako lekarze, zadajemy sobie pytanie, czy objawy pacjenta i to, co mówi krystalizują nam się w obraz zaburzenia nerwowego. Jeżeli tak się dzieje – to znaczy, że sytuacja wymknęła się normalnemu przeżywaniu lękowemu – i zaczyna to być problem zdrowotny.
K.R.: Któremu towarzyszą napady paniki?
J.K.: Tak. Napady paniki mogą się pojawiać w sytuacjach neutralnych: w kinie, w teatrze, podczas oglądania telewizji z rodziną, nawet w czasie snu. Nic ich nie zapowiada. Ale najciekawsze jest to, że wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że właśnie takiego ataku doświadczyli, że jest on skutkiem niedostrzegalnego przedłużającego się lęku. Ataki paniki są odczuwane jako objawy somatyczne: ból, ucisk w klatce piersiowe, brak tchu. Często ludzie dzwonią na pogotowie, bo myślą, że mają zawał serca, boją się, że umrą na udar. Jest to tak realne doznanie, że pacjentowi trudno jest zaakceptować psychogenny charakter tego doświadczenia. Nie wierzy, że dotyczy to głowy, a nie całego ciała. Jeżeli mamy do czynienia z dwoma – trzema napadami paniki i pacjent zaczyna o nich intensywnie myśleć, bać się ich – potrzebna jest konsultacja lekarza. Samo myślenie o napadach paniki powoduje wzrost napięcia i niepokoju, bezsenność, nadmiarową koncentrację na ciele (ludzie wsłuchują się w bicie serca, ono zaczyna bić coraz szybciej, mierzą też zbyt często ciśnienie) – zaczynamy mieć do czynienia z błędnym kołem lęku. On może prowokować kolejne napady paniki. I, rzeczywiście, coraz trudniej będzie się z tego wydostać. Wtedy wizyta u specjalisty jest niezbędna.
K.R.: Czy można żyć na tyle świadomie, żeby zapobiegać napadom lęku? Stosować swoją własną profilaktykę anty-lękową? I czy jest tak, że jeżeli już się pojawią napady paniki to nie ma odwrotu i będą się one nasilać?
J.K.: To nie jest tak, że jeden czy dwa napady paniki, implikują następne. I zawsze już tak będzie. Wcale nie musi się tak zadziać. Pamiętajmy, że napady paniki w tych nieoczywistych sytuacjach mogą być spowodowane faktem, że w życiu człowieka zdarzył się zbyt mocny stres, ale było to kilka miesięcy wcześniej. Osoba, która go doświadczyła, przyjęła wobec niego aktywną postawę, stawiła mu czoło, wzięła odpowiedzialność za to, co się dalej wydarzyło. To zwykle jest duże emocjonalne wyzwanie – a napięcie i sztucznie stłumiony lęk odzywa się właśnie w formie napadów paniki. Są to zewnętrzne przyczyny lęku. Ale równie dobrze napady paniki mogą być pochodną tego, co się dzieje w naszym życiu wewnętrznym: tkwienia w toksycznym związku, impasie, konflikcie wewnętrznym. Bywa, że ludzie zdają sobie z tego sprawę, ale nie mają do końca wglądu w tę sytuację – jednak psychika daje o sobie znać mówiąc: „mam dosyć”. Osoby będące w złych, krzywdzących związkach zdają sobie sprawę, że powinny odejść, ale jednocześnie nie wyobrażają sobie życia bez partnera/ki. Nie są ze sobą wewnętrznie pogodzeni, ale jednocześnie nie robią nic, aby zakończyć trudną sytuację. Tacy ludzie także doświadczają napadów paniki. Trudno jest jednoznacznie im zapobiec, ponieważ są one wypadkową predyspozycji psychicznych danej osoby oraz tego, co się dzieje wokół niej. Ale możemy coś dobrego zrobić, np. stosować dojrzałe mechanizmy obronne radzenia sobie z sytuacjami stresowymi: poczucie humoru, dystans, tłumienie, polegające na czasowym większym skupieniu się na innych sprawach, zmniejszeniu naszych reakcji emocjonalnych związanych z problemem i stopniowym wypracowaniu konstruktywnego rozwiązania. Wyjściem z sytuacji będzie też skończenie szkodliwych relacji. Dobrze jest także podczas pierwszego ataku paniki – wiem, że łatwo się to mówi – po prostu nie brnąć w poetykę lęku, nie nakręcać się. Jasne, trzeba zrobić podstawowe badania: EKG, badania laboratoryjne, konsultację lekarską. Jeżeli wyniki są prawidłowe – dobrze jest się od tego incydentu odciąć, mówiąc sobie: „Nic mi nie dolega, zdarzył mi się napad lęku, bo wielu ludzi spotykają takie rzeczy”. Starajmy się funkcjonować tak jak do tej pory. Oczywiście, zawsze warto zastanowić się czy nie jest to sygnał do zmiany w życiu, bo może jest w nim coś, co mi szkodzi. Wtedy warto udać się po pomoc do specjalisty, żeby pracować właśnie nad tym problemem, a nie nad samymi napadami paniki.
K.R.: Czy zdaniem Pana, najlepszym sposobem radzenie sobie ze stresem, który często jest powodem lęku, jest jakiekolwiek działanie w kierunku tego, aby ten stres zniknął. Czyli: jeżeli w mojej pracy jest mobbing to nie przyzwyczajam się do tej sytuacji znajdując sobie zajmujące hobby, tylko – w miarę możliwości – szukam sobie nowej pracy. Jakie są zależności między stresem a lękiem?
J.K.: Stres jest presją zewnętrzną: negatywną bądź pozytywną, wiąże się z koniecznością dostosowania się i zmiany dotychczasowego zachowania. Im więcej takich sytuacji w krótkim czasie, tym nasz organizm może nie zdążyć z dostosowywaniem się do tych zmian. Tempo życia to nic innego jak sprostanie nowym zadaniom, wyzwaniom, okolicznościom. Lęk może i jest powodowany przez stres. Mechanizm fizjologiczny w tym przypadku jest taki, że duża liczba wyzwań zmusza nasze ciało do przestrojenia się do ciągłej fazy walki: przyśpieszone tętno, podwyższone ciśnienie, wysoki poziom kortyzolu i adrenaliny. Do tego zbyt mało czasu na odpoczynek – to może skutkować lękiem psychologicznym związanym z sytuacją przedłużającego się napięcia i braku odprężenia. Ludzie wtedy myślą: „Ja tego nie wytrzymam”…
K.R.: Co dokładnie kryje się pod sformułowaniem: „Ja tego nie wytrzymam”?
J.K.: „Nie wytrzymam” czyli „nie poradzę sobie, zawiodę szefa, współpracowników, będzie wstyd, bo zawsze sobie radziłem/am”. Albo „rozchoruję się” – osoba doświadczająca stresu będzie się musiała leczyć na serce. Ale, o ile łatwiej nam iść na zwolnienie, jeżeli mamy kłopoty np. z żołądkiem, o tyle trudniej jest się przyznać, że przewlekły stres jest powodem, aby się leczyć. Mówimy sobie: „Takie jest życie” i nie za bardzo chcemy zwolnić. Oczywiście, jeżeli coś nas stresuje, dobrze jest pracować nad zmianą, żeby mieć poczucie sprawczości. I zobaczyć, jak się z tym działaniem czujemy. Pacjenci przychodzą po „leki na lęk” będąc u progu wytrzymałości nerwowej czy – odwrotnie – na początku drogi. Zdecydowanie większa jest ta pierwsza grupa. Bardzo rzadko mówiłem pacjentowi, że w mojej ocenie, nie potrzebuje wspomagania farmakologicznego.
K.R.: To dobrze czy źle?
J.K.: Ciekawe pytanie. Moim zdaniem, lepiej przyjść wcześniej. Nawet wtedy, jeżeli nie jesteśmy pewni czy to nam potrzebne. Niech to zweryfikuje to lekarz. Zawsze jest to lepsze niż np. męczenie się przez rok czy kilka lat w dyskomforcie, bezsenności, drażliwości, napadach agresji. Po prostu nie warto cierpieć, skoro można sobie pomóc. Wcześniejsza wizyta może skutkować tym, że nie trzeba będzie włączać leczenia farmakologicznego – tylko po prostu skorzystać z terapii u psychologa. Pamiętajmy, że – jeżeli niekomfortowa lękowa sytuacja trwa długo – „odkręcenie” całej spirali może być bardzo trudne. Organizm na poziomie fizjologicznym może się już tak mocno zbuntować i wymknąć spod kontroli procesów regulacyjnych, że farmakologia będzie niezbędna, aby doznał ulgi. Pomoc z zewnątrz i wyregulowanie organizmu pozwoli na to, żeby pacjent zaczął spokojnie, a nie chaotycznie myśleć, popatrzył z dystansem na sprawy i zacząć pracę terapeutyczną. W dużym stresie, lęku i bezsenności, terapia nie ma sensu, trudno jest wtedy efektywnie pracować. Procesy poznawcze są wtedy zaburzone i trudno jest liczyć na postępy. Leki przeciwlękowe wpływają na trzy układy: serotoninowy, noradrenergiczny i dopaminowy. Są takie, które wpływają tylko na jeden układ, inne – na dwa jednocześnie albo nawet na trzy. Zasada działania polega na zwiększeniu serotoniny, noradrenaliny, ale także regeneracji synaps w mózgu. Odświeżają nam układ nerwowy, robią jego swoisty update. To powoduje, że pacjent zaczyna lepiej się czuć i jaśniej myśleć. Oczywiście, nie działa to w taki sposób, że po jednym dniu ludzie czują się jak nowonarodzeni czy świetnie wyspani. Ale po dwóch – trzech tygodniach można już odczuć pierwsze symptomy poprawy. Podkreślam, że te leki nie uzależniają i nie musimy zwiększać ich dawki. Nie należy się tych leków bać, są coraz bardziej nowoczesne i po prostu skuteczne jeżeli chodzi o działanie przeciwlękowe.
K.R.: Zawsze rekomenduje Pan psychoterapię jako działanie wspomagające przy leczeniu przeciwlękowym?
J.K.: Proponuję pacjentom, by zaplanowali sobie psychoterapię wówczas, kiedy się lepiej poczują po przyjęciu leku. Z jednego prostego powodu: w pewnym momencie leczenie farmakologiczne się skończy – oczywiście dzieje się to stopniowo – zmniejszamy dawkę obserwując jak się pacjent czuje. A psychoterapia jest po to, aby nie dopuścić ponownie do sytuacji, które wpędzą pacjenta w złe samopoczucie. Psychoterapia daje narzędzia do tego, aby osoba poczuła siłę: wzięła sprawy w swoje ręce: nauczyła się nie powielać schematów poznawczych czy zachowań, które doprowadziły do lękowych sytuacji.
K.R.: Żyjemy w bezprecedensowym czasie pełnym niepewności. Nawet nie niebezpieczeństwa, na które moglibyśmy odpowiedzieć strachem. Raczej sytuacji, w której nie wiemy, co się stanie – to musi i generuje więcej lęków niż dotychczas.
J.K.: Tak, i widać to w gabinecie – lęk stał się codzienną emocją. Obserwuję w mojej poradni bardzo duże zapotrzebowanie na wsparcie. Niestety, muszę przyznać, że sytuacja jest patowa. Z jednej strony mamy dużą niepewność i lęk przed przyszłością (stabilność pracy i finanse, zdrowie), a z drugiej – mamy bardzo niewiele możliwości rozładowania lęku.
K.R.: Dlatego wszyscy morsują. Gdzieś ten lęk trzeba utopić. Najlepiej w zimnej wodzie.
J.K.: Niewykluczone (śmiech). To świetny sposób na przełamanie bezsilności, oczywiście, jeżeli robimy to z głową. Skupienie się na tu i teraz. Ktoś inny biega, ja bym pewnie wsiadł na konia. Ludzie szukają możliwości oderwania myśli od tego, co się dzieje i od zastanawiania się nad przyszłością. Nie mogą usiąść na kawie i porozmawiać – a dialog, zwykłe „przegadanie” ważnych dla nas spraw ma wartość terapeutyczną i jest wentylem bezpieczeństwa. Jesteśmy pozbawieni możliwości relaksu w rodzaju kina, teatru, koncertów. Siłownie także są zamknięte. Taka długotrwała sytuacja braku możliwości rozładowania lęku skutkuje tym, że wsparcie farmakologiczne – tarcza ochronna – jest nam coraz częściej potrzebna, żeby przetrwać ten trudny czas.
K.R.: Jakie są najskuteczniejsze działania antylękowe?
J.K.: Na pewno powiem truizmy, ale one okazują się głęboką prawdą. Wszyscy o nich wiedzą, ale mało kto je stosuje. Pamiętajmy: każdy z nas ma swoją granicę wytrzymałości, do której nie powinien się zbliżać albo powinien to robić bardzo rzadko – ale na pewno nie przekraczać. Dobrze jest tę granicę wyczuwać. Na przestrzeni miesięcy i lat warto zaobserwować, jak to działa. Np. ile zadań w pracy jestem w stanie zrealizować w ciągu jednego dnia bez poczucia niepokoju czy rozedrgania? Ile trudnych, wymagających rozmów jestem w stanie przeprowadzić w tygodniu? Ta umiejętność pozwala na danie sobie czasu i przestrzeni na regenerację, a nie nieustanne zapędzanie siebie w kozi róg. Jasne, czasami sami sobie stwarzamy presję („szybko i nie widać końca”), ale nie może się to zdarzać co dwa tygodnie. Potrzebna jest nam higiena codzienności: systematyczny ruch wpleciony w nasze życie- tym częstszy, im więcej mamy stresu. Jeżeli nie będziemy sobie racjonalnie planować pracy – to szybko się wypalimy. Lepiej pracować długo z wydajnością 70 proc. niż na 120 proc. i po pół roku iść na zwolnienie. Niebezpieczeństwem jest sięganie po używki jako formy relaksu czy radzenia sobie z problemami.
K.R.: Jakie pytania warto sobie zadać przed pójściem do psychiatry?
J.K.: Dobrze jeśli osoba wybierająca się na wizytę spróbuje porównać siebie dzisiaj ze sobą w momencie, w którym się czuł dobrze. Ważna jest dla nas zmiana. I jest dla nas bardzo ważna. Chodzi o uchwycenie czy ten problem, z którym przychodzi pacjent nabrzmiał, jak bardzo jest nasilony i jak mocno przeszkadza w życiu w porównaniu do tego, co było wcześniej. Dobrze, żeby obserwować u siebie perspektywę zmiany w ciągu procesu leczenia. Chciałbym, żeby pacjenci nie bali się nas, specjalistów. Ja wiem, że mówienie o swoich intymnych sprawach i słabościach jest trudne. Ale dla nas nie ma w tym nic niezwykłego, zaskakującego, traktujemy to naturalnie. Słuchając pacjentów skupiamy się bardziej na konkretach, które pozwolą nam pacjentowi pomóc. Analizujemy jego wypowiedź na temat samopoczucia pod kątem depresji czy rodzaju zaburzenia lękowego. A może zupełnie czegoś innego, związanego z czynnikami sytuacyjnymi, osobowościowymi? Zazwyczaj na pierwszej wizycie nie pytamy o bardzo trudne traumatyczne rzeczy, o ile pacjent sam nie uzna, że chce o nich opowiedzieć. Wolimy, żeby poczuł się bezpiecznie i na kolejnej wizycie podzielił się z nami tym, co było najboleśniejsze w jego życiu i być może przyczyniły się do sytuacji, w jakiej teraz się znalazł.